A swoją drogą dlaczego "DWUdnik"? Ponieważ z jednej strony jestem zbyt leniwy, by prowadzić "Dziennik", a co DWA dni (albo rzadziej) to takie optimum. Z drugiej strony, zdecydowanie wolę takie tytuły. Takie spontaniczne.


poniedziałek, 22 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 15 i prolog

15 P.
W niedzielę należy iść do kościoła, rzecz święta. I faktycznie, spełniłem swój Boży obowiązek. Tak jakby. Bo budynek Galerii El to też tak jakby dawny kościół.
Tego dnia właśnie tam, w świątyni sztuki odbyły się warsztaty dotyczące tworzenia instrumentów, wydobywania dźwięków z dostępnych pod ręką, czy nogą przedmiotów. A jakże. Zajęcia poprowadził Arek vel Pasożyt. A jakże.
Krótki wstęp teoretyczno-konceptualny (w formie zdjęć i słów: "a tu macie zdjęcia") i dzieciaki (a było ich trochę) rozpoczęły swój akt (S)tworzenia.




Każdy zainteresowany, gdy stworzył instrument, mógł podejść do mikrofonu
i usłyszeć potencjał dźwiękowy swojego tworu.
Następnie wszystkich zaproszono na koncert. Dla dzieci małych i dużych.
 Oczywiście słuchałem muzyki, ale też i podziwiałem sklepnienie budynku.
Po koncercie wyruszyliśmy na Stare Miasto. Z wielkim hukiem. Gdyż wszyscy grali na swoich, głównie blaszanych instrumentach. Ludzie patrzyli się, bo wykonywaliśmy darmową, kocią muzykę.
 
 
 
(A wcześniej powiedziałem Arkowi, że na zdjęciu wyszedł jak Gargamel)
 
 
Więc dotarliśmy do  pomniku Piekarczyka, lokalnej atrakcji. Symbolu Elbląga.
 
 

 
 
Udekorowaliśmy go instrumentami, niczym choinkę w Boże Narodzenie. Szkoda, że nie było śniegu. Ale byli za to Niemcy. Zaatakowała nas wycieczka, a przewodnik, zaskoczony naszą obecnością i tak udekorowanym Piekarczykiem, mówił, jak to turisten fotomachiren.
 
 
Następny dzień rozpoczął się tradycyjnym spóźnieniem Arka. Załoga była trochę sfrustrowana "nieogarnięciem" kapitana. Czułem bunt na pokładzie.
Gdy wreszcie Pasożyt się pojawił, zaczęliśmy robić kolejne meble. Albo grać w piłkę.
I nawet zrodziła się pewna idea: skoro tak dużo chłopaków chce grać w piłkę, to zrobimy treningi. Takie, jak mają codziennie zawodnicy profesjonalnych drużyn. Rano i wieczorem.
 
 
 
Więc zaczeliśmy robić manekiny, albo atrapy zawodników.
 
Takie słupki do mijania.
Treningi rozpoczynamy od jutra. Chyba zostanę trenerem. Wreszcie doświadczenie z Football Managera na coś się przyda.


sobota, 20 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 11, 12, 13 i 14.

Dzień 11, 12, 13 i 14
Co tu dużo pisać: prace DOMowe idą do przodu. W ślimaczym tempie, ale zawsze jest jakiś progres. 
Krok po kroku staramy się coś zrobić na naszym poligonie doświadczalnym jakim jest altanka (albo dla innych osób - wiata). Powstają meble, głównie siedzenia - dla uczestników konsultacji z mieszkańcami. Arek przykłada ogromną wagę do projektów: nic nie powinno być improwizowane. Ta taktyka, jak na razie się sprawdza: ci, którzy nie wykonują rysunków swoich mebli, otrzymują gwarancję, że ich twór nie wytrzyma przy bliskim kontakcie z byle jaką częścią ciała.
Mam wrażenie, że wykrystalizowała się grupa budowniczych (kilku chłopaków i jedna dziewczyna), która cały czas pomaga. Ale z tym bywa różnie. To znaczy ze słów wynika "pomoc", natomiast z tego, co widzą oczy można wyciągnąć pochopne wnioski. Na przykład, że to chuligani. Jednak to nie dzieciaki i też swój rozum mają, więc przez większość czasu są "grzeczni".
Właściwie codziennie pojawia się kilku młodych, którzy chcą pograć w piłkę. Kiedy mogę to gram (i czasami mam wyrzuty sumienia, że ja się zabawiam, a Arek musi koordynować, zarządzać, robić wszystko sam).
 
Powoli, ale cały czas do przodu. I tak było

w dniu 11

i w dniu 12

w dniu 13 też, choć na twarzy Arka swoje piętno już odcisnęło zmęczenie

w dniu 14 (nastąpiła mała zmiana czasu pracy: zamiast z rana, pracowaliśmy po południu).

No i jeszcze jedna, bardzo istotna sprawa. Pracujemy za dnia, czy świeci słońce, czy chmury płyną całymi gromadami po niebie. Gdy pada deszcz, pozostaje nam tylko czekać...
 
 
 
Mówią, że fortuna kołem się toczy...
 
 
 
 
 
 
Budowa altanki/ wiaty "od dupy strony"
 



 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 9 i 10

Dzień 9
Warta odnotowania była tylko potężna ulewa, która pokrzyżowała nam plany.


 
A to konstrukcja altanki, cała w deszczu
 
Dzień 10
Pasożyt opowiedział, co  wydarzyło się podczas mojej weekendowej nieobecności:
1. Jego namiot, w nienaruszonym stanie wytrzymał ok. 123 godzin. Ktoś postanowił zabawić się ostrym narzędziem i pociął tropik. Jednak wystarczyło trochę taśmy samoprzylepnej i namiot znów wygląda jak nowy.
2. Ktoś zniszczył mebel i plandekę (jedną już mocowano, lecz była w nie najlepszym stanie). Arek ma podejrzenia, kto jest sprawcą.
3.  W weekend zorganizowano DOMowy piknik (taka odmiana, czy też kolejna edycja ziELBLĄGA). Były kocyki, kosze piknikowe, każdy mógł przyjść, poskakać na skakance, "zatańczyć" z hula hopem. Dzieciaki bawiły się świetnie. Po raz kolejny dorośli, starsi ludzie tylko przechodzili, patrzyli na wszystko z daleka.
 
Przeprowadziliśmy "małą burzę mózgów" dotyczącą DOMu. "Mała" z tego względu, że przyszło niewiele osób. Właściwie była sama młodzież (a dzieciaki gdzieś się schowały).
Arek przedstawił swoją wizję budowli. Teraz każdy ma narysować własny projekt (w oparciu o to, co do tej pory zbudowaliśmy i jakie mamy materiały). Później wybierzemy to, co będzie najbardziej zbliżone do pomysłu Arka.
Nasz Artysta niedługo przeprowadzi konsultację z okolicznymi mieszkańcami. Zostaną przedstawione dwa projekty  DOMu (żeby nie było, źe coś "narzucamy") i każdy będzie mógł wyrazić swoje zdanie.
Mam nadzieję, że to nie będzie
"konsultacja na odległość".

czwartek, 11 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 8

Motywem przewodnim tygodnia są bez wątpienia deski. Znam już wszystkie możliwe kształty, długość, szerokość, grubość. Idzie to w niebezpieczną stronę: niedługo deski zastąpią mój posiłek, a i sny (te w czasie sjesty i w nocy) będą wyłożone deskami. No i te drzazgi...
Altanka ma już porządną podłogę. Oczywiście jest ona z desek. Chłopaki (a może też i dziewczyny, nie wiem, nie było mnie przy tym akcie tworzenia powierzchni płaskiej) wykonali kawał dobrej roboty.
I znów szukaliśmy desek.  Znaleźliśmy je niedaleko, obok przedszkola. Po raz kolejny, wręcz tradycyjnie zrobiło się zamieszanie. Bo młodsze chłopaki chciały nam, starszym, pomóc. Ale jak na razie sprawiają same problemy. Mają dobre, szlachetne chęci... i generalnie na tym koniec.
Arek w delegacjach? Możliwe. Pewne. Cały czas gdzieś znika. Załatwia różne rzeczy.
(myślę, że Arek, jako Artysta powoli staje się Formalnością)
Jednak zawsze przychodzi. Co prawda nie na czas, ale na miejsce (z resztą mieszka na miejscu w namiocie). Pomagam mu jak mogę; głównie odciągam dzieciaki. "Przynęta" w postaci gry w piłkę nożną jak dotąd jest niezawodna.
Fajtłapa ze mnie straszna. To też możliwe. Pewne. Bo kimże jest fajtłapa, jeśli nie osobą, która nie przecina równo desek (podczas gdy inni przecinają równo) i która ma, albo stara się nie mieć, dwóch, lewych rąk? Król Midas zamieniał wszystko w złoto. Arek przecinał równo wszystkie deski. A ja zamieniałem wszystkie rzeczy użyteczne w bezużyteczne. Może czas najwyższy przychodzić do pracy w rękawiczkach? Najlepiej wykonanych z desek.


 
Pasożyt robi co może, by ostrzec mieszkańców
 
 
 
 
 
A tu klocki (przecięte nierówno)

 
 


środa, 10 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 7

Dzień 7
Pasożyt wysysa siły witalne. Fakt. Nawet powoli tracę poczucie czasu. Rano, południe, wieczór - wszystko jedno. Byle tylko nie padało.
Chyba klimat się zmienia. Kiedyś, w lipcu, jak świeciło słońce, to tak świeciło i w lipcu, i w sierpniu, i nawet we wrześniu. Żadna kropla wody nie raczyła spaść z nieba. Teraz to zupełnie inna bajka: jak jest kilka dni ze słońcem to znak, że niedługo o szyby będzie deszcz dzwonił, deszcz dzwonił, wcale nie jesienny. A nawet gorzej: te krople wody swoim waleniem będą przypominały pociski, wystrzeliwane z karabinu maszynownego (na filmach gangsterskich sceny strzelania przez szyby są takie poetyckie...)
Działo się dużo, ale głównie była praca fizyczna. Na początku nawet myślałem (bo jak wtedy szedłem na skwer, to tak z daleka wyglądało), że będzie jakieś malowanie na gigantycznym płótnie. Może da Vinci, albo Goya. Albo coś bardziej współczesnego. A to były tylko i deski. Wystarczyło wbić je w ziemię (a najpierw trzeba było wykopać doły, co wydawało się bardzo proste, ale takie nie było), a na górze przywiązać plandekę. No i tyle. Cała konstrukcja została oparta na drzewie.

Tu miejsce na zdjęcie, ale go nie ma, a jak będzie, to będzie
po prostu.
 
To jeszcze nie ten DOM. Ma to być altanka.
Nie chce mi się mówić, że jak zwykle były momenty, w których przenosiłem się w świat mitologii greckiej (a konkretnie do słów: "Na początku był Chaos"). Już wiem, którzy spośród mniejszych i większych dzieciaków są "ogarnięci" i pomagają. A którzy robią zamieszanie. Przez taką wrzawę, na przykład, tak jak dzisiaj, dochodzi do słownych pojedynków ze starszymi paniami.
Na szczęście obyło się bez ofiar.
 
Otrzymałem zadanie: nakręcić film z dzieciakami.
Coś już jest. Arkowi i Oli
[bo przecież zapomniałem powiedzieć o Oli <i o wielu innych>, studiuje rzeźbę i nam pomaga]
pomysł nawet przypadł do gustu.
Teraz scementować pomysł - napisać zarys fabuły/potem scenariusz - zrobić testy z kamerą. I znów czas mnie przekręci przez maszynkę dwudziestu czterech godzin.
Takie Barańczakowskie zakończenie.
 
 


wtorek, 9 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 5 i 6

Dzień 5
Miała być akcja "chętnie pomogę". Tymczasem minęło kilka dni, a nic się nie dzieje. To znaczy dzieje się, ale jest inaczej, niż sobie wyobrażałem. Nie chodzi o to, że przez większość czasu zajmowaliśmy się dzieciakami. Bo nawet taką zabawę też można interpretować jako "chętna pomoc": przecież niejako wchodzimy w rolę rodziców, nianiek i poświęcamy swój czas dzieciakom. Lepiej mieć je na oku, niż puścić samopas (z resztą, młodzież chodząca po osiedlach w wakacje to częsty widok).
Właśnie ci starsi, dojrzalsi, zarówno wiekiem, jak i umysłem,  nie wykazują zainteresowania. Owszem, nie należy generalizować (są ludzie, którzy bardzo się zaangażowali i robią wszystko, by pomóc Arkowi wybudować DOM). W sumie sam nie wiem, jak bym zareagował, gdyby ktoś do mnie podszedł i nawijał o nietypowym projekcie kulturalnym. Albo bym nie słuchał, albo bym uciekł (rzucając coś w stylu: "Nie mam czasu").
Z reguły "niezainteresowani" udają, że ich to nie obchodzi. Często siadają sobie gdzieś na ławeczce i obserwują. Aż zżera ich ciekawość. Po jakimś czasie wstają i już nie wracają.
W porównaniu z tym, co mówił Arek i tak nie ma na co narzekać. Na przykład w Krakowie, zanim rozpoczął akcję "chętnie pomogę", to dzwoniący telefon już nie dawał spokoju.
"Słuchaj, namalujesz mi obraz?
Posprzątasz w łazience? bo wiesz, remont...
Umiesz gotować?"
I tak cały dzień, potem tydzień, tydzień po tygodniu...
Swoją drogą, styl życia Arka jako artysty jest ciekawy. Pasożytuje na sztuce (a konkretnie na materialnych przedstawicielach: galeriach, ludziach). I robi tak od kilku lat. Ciągle. Nie znam i nie słyszałem o człowieku, który ma właśnie takie, a nie inne spojrzenie na kulturę. Jego życie jest jednym wielkim performancem.
Bo łatwo zostać artystą, gdy napisze się powieść, zaprojektuje fasadę kościoła, albo podetnie się żyły w centrum miasta. Bo to jest chwilowe. Łatwo i najlepiej żyć chwilą. Piękną i ulotną.
Lecz ani piękno, ani tym bardziej sztuka, nie mają szans w starciu z biurokracją. Arka czekają formalności, formalności i jeszcze raz formalności.
 
? Artysta - formalność ? (z tych słów można stworzyć oksymoron)
 
Dzień 6
Po krótkim okresie stagnacji wreszcie coś ruszyło. A konkretnie to ja, z Arkiem i z panem kierowcą z Galerii. Wyruszyliśmy w poszukiwaniu drewna. Drewno, drewno, drewno. Najpierw to mniejsze, później większe. Szukaliśmy i zbieraliśmy to tu, to tam, i jeszcze dalej.
Aż przyszło popołunie. "Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem" - mógł powiedzieć Arek w chwili, gdy otwierał drzwi samochodu dostawczego. W środku same deski. Prosto z tartaku. Drewno, drewno, drewno.
Wtedy samochód pachniał drewnem. Słońce też pachniało drewnem. I moja skóra też pachniała drewnem.
Matko Boska wyrzeźbiona z drewna: módl się za nami.
 
Więc wyjeliśmy deski. Jest już porządny materiał do budowy DOMU. Nareszcie.
 
P.S: Pasożyt (który tego dnia wyssał ze mnie praktycznie wszystkie siły witalne) rozłożył już namiot. Pierwszą noc ma za sobą. Ponoć nie było najgorzej.
 
 
 
 
 
 

 

piątek, 5 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 3 i 4

Dzień 3
Chyba po raz pierwszy w życiu otrzymałem ksywę. Pasożyt ma już swój artystyczny pseudonim, więc przyszła kolei i na mnie. Miałem być "Ronaldem" (ale jestem za gruby), "Studiomanem" (nie pracuję w studiu, a tym bardziej wieczorami nie ratuję świata), "Ruskiem" (bo miałem koszulkę z napisem "Grazhdanin", czyli "Obywatel"). Wybór padł na "Loko". Nie znam uzasadnienia dla takiej decyzji, ale dla mnie może być. Spoko loko.
Było dużo okazji do śmiechu. Najpierw przyjechały panie i panowie z Zarządku Zieleni Miejskiej (chyba z ZZM). Chcieli zabrać rzeczy, składowane przy fontannie. Głównie deski, gałęzie wielkości rycerskich kopii. I stolik. I fotele. Bo całokształt przypominał raczej śmietnik, niż składzik. Więc powiedzieliśmy, że tu będzie taki artysta, który wybuduje DOM. W końcu się dowiedzieli. A gdy już się dowiedzieli, to sobie pojechali.
Potem przybyła Straż Miejska. Ktoś pewnie zadzwonił, że niedaleko dochodzi do "zanieczyszczania publicznego mienia". Szukali winnego. Więc powiedzieliśmy, że tu będzie taki artysta, który wybuduje DOM. W końcu się dowiedzieli. A gdy już się dowiedzieli, to sobie pojechali.
W międzyczasie (żeby nie było, że my tylko czekamy z otwartymi ramionami na gości) Arek vel Pasożyt vel Artysta pokazał prezentację, jak można budować domy: z plastikowych butelek, gazet, opon. Dzieciaki szybko połknęły bakcyla "Boba budowniczego" i aż paliły się do roboty. Ale najpierw trzeba zrobić plan. Przeanalizować mocne i słabe strony projektu. Mieć pewność, że konstrukcja będzie solidna i bezpieczna. Przecież nie od razu Kraków zbudowano.
Podzieliliśmy dzieciaki na trzy grupy: dziewczęta, chłopięta (chłopcy do lat 10) i starsi (chłopcy od lat 10). Każda z grup miała pomyśleć o swoich bazach, domkach, a później poszukać odpowiednich materiałów.
 
(W dalszej perspektywie starsi pomogą Pasożytowi przy budowie DOMU. Młodsi mają bawić się we własnym zakresie, a dziewczęta... zobaczymy jak to wyjdzie)
 
I znów zapanował chaos. Trudno zapanować nad łodzią na wzburzonym morzu, a co dopiero nad szalejącymi dzieciakami.
Wiem, że istnieją jakieś wstępne koncepcje domu. Może wykorzysta się ściętą trawę, zapakowaną w workach. Albo palety. Fajnie byłoby zrobić niedaleko ogródek, coś zasadzić. Na ostateczne decyzje przyjdzie jeszcze czas.


Zgadza się

 
 
Dzień 4
Jak łatwo sprowadzić wszelkie działanie człowieka do drzewa. Takiego, jak na przykład w Parku Dolinka. Drzewo rośnie, nabiera odpowiedni kształt, jest zależne od wielu czynników, takich jak światło, woda czy choroby. Mimo to, wystarczy jedna burza, jeden piorun, który energią 500 rozpędzonych samochodów wypali na pniu znamię. Jest wtedy jak naostrzony ołówek albo sztylet.
 
Dlatego takie drzewo zostaje uznane za niebezpieczne i jak najszybciej przystępuje się do wycinki.
 
Ponoć rano, pod fontannę przyjechał jakiś koleś z kumplem. Ponoć byli ze spółdzielni i mieli zabrać drewno. Myśleli, że dzieciakom łatwo wcisną taki kit. Ale kitem już nie było wezwanie policji.
Ponoć dzwonili do Arka, by przyniósł zezwolenia i zgody. I zanim chłopak dotarł na miejsce. to rzekomi pracownicy spółdzielni pocieli deski i gałęzie, wrzucili je do samochodu, spakowali swoje manatki i odjechali. Mogliby jeszcze pomachać rękami na pożegnanie. Lub posprzątać po sobie, bo pomimo braku drewna, i tak został bałagan.
No i dzieciaki były załamane. Jak inaczej zareagować, gdy ktoś kradnie ci wszystko co zdobyłeś swoim wysiłkiem, pracą.
(I na dodatek jesteś światkiem "zbrodni" w majestacie prawa)
Wszystko zabrali. "Zabrali" to za łagodne słowo. "Zabrać" to sobie można kanapki do szkoły, czy dziewczynę na wakacje. "Zabrali" H!a! Raczej "zajebali".
Ale przynajmniej był spokój z dzieciakami. Oby tylko na jakiś czas (przecież wczoraj była ich cała masa, a dziś większość poznikała jak duchy). Omówiłem z Arkiem parę spraw np. co do ulotek, planu zagospodarowania terenów zielonych.
Krąży mi po głowie jakiś pokrzepiający cytat o życiu. Lecz dokładnie go nie pamiętam. Ani też autora. Co jak co, ale trzeba iść do przodu. Nie poddawać się. Niby "nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki".