A swoją drogą dlaczego "DWUdnik"? Ponieważ z jednej strony jestem zbyt leniwy, by prowadzić "Dziennik", a co DWA dni (albo rzadziej) to takie optimum. Z drugiej strony, zdecydowanie wolę takie tytuły. Takie spontaniczne.


wtorek, 9 lipca 2013

Dwudnik pokładowy. Dzień 5 i 6

Dzień 5
Miała być akcja "chętnie pomogę". Tymczasem minęło kilka dni, a nic się nie dzieje. To znaczy dzieje się, ale jest inaczej, niż sobie wyobrażałem. Nie chodzi o to, że przez większość czasu zajmowaliśmy się dzieciakami. Bo nawet taką zabawę też można interpretować jako "chętna pomoc": przecież niejako wchodzimy w rolę rodziców, nianiek i poświęcamy swój czas dzieciakom. Lepiej mieć je na oku, niż puścić samopas (z resztą, młodzież chodząca po osiedlach w wakacje to częsty widok).
Właśnie ci starsi, dojrzalsi, zarówno wiekiem, jak i umysłem,  nie wykazują zainteresowania. Owszem, nie należy generalizować (są ludzie, którzy bardzo się zaangażowali i robią wszystko, by pomóc Arkowi wybudować DOM). W sumie sam nie wiem, jak bym zareagował, gdyby ktoś do mnie podszedł i nawijał o nietypowym projekcie kulturalnym. Albo bym nie słuchał, albo bym uciekł (rzucając coś w stylu: "Nie mam czasu").
Z reguły "niezainteresowani" udają, że ich to nie obchodzi. Często siadają sobie gdzieś na ławeczce i obserwują. Aż zżera ich ciekawość. Po jakimś czasie wstają i już nie wracają.
W porównaniu z tym, co mówił Arek i tak nie ma na co narzekać. Na przykład w Krakowie, zanim rozpoczął akcję "chętnie pomogę", to dzwoniący telefon już nie dawał spokoju.
"Słuchaj, namalujesz mi obraz?
Posprzątasz w łazience? bo wiesz, remont...
Umiesz gotować?"
I tak cały dzień, potem tydzień, tydzień po tygodniu...
Swoją drogą, styl życia Arka jako artysty jest ciekawy. Pasożytuje na sztuce (a konkretnie na materialnych przedstawicielach: galeriach, ludziach). I robi tak od kilku lat. Ciągle. Nie znam i nie słyszałem o człowieku, który ma właśnie takie, a nie inne spojrzenie na kulturę. Jego życie jest jednym wielkim performancem.
Bo łatwo zostać artystą, gdy napisze się powieść, zaprojektuje fasadę kościoła, albo podetnie się żyły w centrum miasta. Bo to jest chwilowe. Łatwo i najlepiej żyć chwilą. Piękną i ulotną.
Lecz ani piękno, ani tym bardziej sztuka, nie mają szans w starciu z biurokracją. Arka czekają formalności, formalności i jeszcze raz formalności.
 
? Artysta - formalność ? (z tych słów można stworzyć oksymoron)
 
Dzień 6
Po krótkim okresie stagnacji wreszcie coś ruszyło. A konkretnie to ja, z Arkiem i z panem kierowcą z Galerii. Wyruszyliśmy w poszukiwaniu drewna. Drewno, drewno, drewno. Najpierw to mniejsze, później większe. Szukaliśmy i zbieraliśmy to tu, to tam, i jeszcze dalej.
Aż przyszło popołunie. "Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem" - mógł powiedzieć Arek w chwili, gdy otwierał drzwi samochodu dostawczego. W środku same deski. Prosto z tartaku. Drewno, drewno, drewno.
Wtedy samochód pachniał drewnem. Słońce też pachniało drewnem. I moja skóra też pachniała drewnem.
Matko Boska wyrzeźbiona z drewna: módl się za nami.
 
Więc wyjeliśmy deski. Jest już porządny materiał do budowy DOMU. Nareszcie.
 
P.S: Pasożyt (który tego dnia wyssał ze mnie praktycznie wszystkie siły witalne) rozłożył już namiot. Pierwszą noc ma za sobą. Ponoć nie było najgorzej.
 
 
 
 
 
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz